Donald Tusk stoi w obliczu możliwej porażki w kontrowersyjnym sporze dotyczącym polityki historycznej.
Robert Kostro stracił stanowisko dyrektora Muzeum Historii Polski. To decyzja błędna. Kostro nie był ideologicznym rzeźnikiem jak paru innych nominatów PiS w podobnych instytucjach. Przez lata chodził z pomysłem muzeum po ministrach z PiS i PO. Ostatecznie pieniądze na rozpoczęcie budowy dostał od PiS-u. Nie ubrudził sobie rąk udziałem w czystkach, choć publicznie ich nie krytykował.
To samo można jednak powiedzieć o ludziach, którzy w ramach kontrczystek robią dziś karierę pod nową władzą. Decyzja o odwołaniu Roberta Kostry została publicznie skrytykowana przez dużą grupę ludzi z obu stron naszego politycznego sporu. Obok prawicowego Piotra Semki pod protestem przeciwko odwołaniu Kostry podpisała się liberalna Ewa Milewicz. Obszerny tekst przeciwko dymisji dyrektora opublikował profesor Tomasz Nałęcz, będący wcześniej doradcą prezydenta Komorowskiego.
Przeciwko decyzji o jego usunięciu wypowiedział się profesor Andrzej Friszke w programie „Debata Polityczna” Polsat News Polityka. Publicznie skrytykował tę decyzję także profesor Paweł Machcewicz, który kilka lat wcześniej, na fali PiS-owskich czystek w instytucjach kultury, sam stracił stanowisko dyrektora stworzonego przez siebie Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku.
Asymetria troski
Czy Kostro bronił wówczas Machcewicza? Jeśli tak, to na pewno nie równie publicznie, jak Machcewicz broni dziś jego. Na pewno nie bronił jednak Machcewicza Piotr Semka, który wraz z Janem Żarynem, na zlecenie ówczesnej władzy, pisał uzasadnienia dla usunięcia Machcewicza jako „dyrektora realizującego niemieckie koncepcje”. Prawicowi historycy i publicyści nie bronili też Pawła Machcewicza, kiedy zajęła się nim prokuratura Zbigniewa Ziobry i służby Mariusza Kamińskiego, bo sam nie chciał ustąpić. Nie było wówczas żadnej ponadpartyjnej solidarności.
Wygrywała logika ideologiczna, a także logika doraźnych zysków, gdyż „skoro zwalniają, to znaczy, że będą przyjmować” (jak mawiał Lejzorek Rojtszwaniec w powieści Ilji Erenburga). Ludzie prawicy (publicyści, historycy, twórcy) dostawali stanowiska w „oczyszczonych z liberałów” instytucjach, mediach, albo zarabiali na zleceniach dla tych instytucji. Nie było krytycznych głosów reprezentatywnych przedstawicieli prawicy, kiedy wicepremier i minister kultury Piotr Gliński odmówił podporządkowania się wynikom konkursu i zablokował nominację profesora Dariusza Stoli na kolejną kadencję w Muzeum Żydów Polskich Polin. Mimo iż Stola tę instytucję budował i bardzo dobrze nią zarządzał przez pierwszą kadencję.
Podobnie prawica milczała przy czystce w Zamku Królewskim, w Muzeum Śląskim, w Muzeum Narodowym, w Zachęcie, w CSW… można by wymieniać długo. Czy Andrzej Horubała albo Wojciech Tomczyk (a mówię tu o osobach naprawdę kompetentnych i twórczych zarówno w polskim teatrze, jak też w pisaniu o teatrze) protestowali, kiedy pod bzdurnym pretekstem w krakowskim Starym Teatrze „wyczyszczono” Jana Klatę? Nie, Andrzej Horubała pomagał prawicy wyrzucić Klatę ze Starego. Wanda Zwinogrodzka (inna naprawdę poważna i kompetentna postać strony prawicowej) nie pisała protestów, ponieważ to ona sama jako wiceminister kultury prowadziła czystki.
Środowiskowa lewica się mści
Teraz oddano władzę w kluczowych instytucjach innej części środowiska, która ma własne interesy – ideowe i materialne. Jan Klata nie wrócił do Starego Teatru, faktyczną władzę dostał tam Jakub Skrzywanek, który w swojej reżyserskiej biografii stara się załapywać na każdą postępową ideologiczną modę, jednak jego faktyczny artystyczny dorobek nie dorównuje dokonaniom Klaty. Wcześniej – akurat w Warszawie , a nie w „polityce centralnej” – Tadeusz Słobodzianek padł ofiarą środowiskowej lewicy. W Teatrze Dramatycznym zastąpiła go Monika Strzępka, która tego teatru nawet na najbardziej podstawowym poziomie nie potrafiła prowadzić.
Ci, którzy wczoraj byli ścigani przez ideologiczną prawicę, dziś są ścigani (a na pewno nielubiani i blokowani) przez środowiskową lewicę. Wygrywają ci, którzy przez ostatnie osiem lat umieli zarówno „przycichnąć” w kontaktach z ministerstwem Piotra Glińskiego, jak też budować sobie markę „niezłomnych”, wykonując gesty pod adresem lewicowej części własnego środowiska. Tacy symetryści-oportuniści. To właśnie oni korzystają z uroków partyjnego wahadła.
To oni „zastępują”, nie gwarantując zastąpienia złej twórczości dobrą, choć na pewno gwarantując przychylne sobie samym teksty w środowiskowych czasopismach i w działach kultury paru mediów centralnych.
Za politykę historyczną i kulturalną odpowiada rząd Koalicja ponosi za to wszystko odpowiedzialność, nawet nic nie robiąc i oddając instytucje „środowisku”, aby dokonywało swojej własnej wewnętrznej dintojry. Z ludźmi mającymi wątpliwości co do decyzji w sprawie Roberta Kostry ze strony ministerstwa kultury rozmawia Piotr Rypson. Rypson jest kompetentnym kuratorem sztuki współczesnej, sam padł ofiarą prawicowej czystki w Muzeum Narodowym w Warszawie. Jednak w obszarze polityki historycznej (a narzędziem tej właśnie polityki jest Muzeum Historii Polski) nie ma ani kompetencji, ani politycznej wagi.
Kto zatem odpowiada dzisiaj za politykę historyczną rządu? Nawet jeśli nowy rząd nie chciałby mieć programowo żadnej „polityki historycznej”, to powrót do bezstronnej, obiektywnej, wartościowej… historii i kultury od ich upolitycznienia czy ideologizacji musi się odbywać przy użyciu precyzyjnych decyzji i działań politycznych.
Bartłomiej Sienkiewicz bywał kapryśny, a jego niebywałe zdolności artykulacyjne czasem przeważały nad skutecznością działań. Wyjątkiem było oderwanie PiS-u od mediów publicznych, choć już wybór ekipy, która w tych mediach ludzi PiS zastąpiła nie był ewidentnym sukcesem i ma swoje konsekwencje.
Bartłomiej Sienkiewicz był jednak człowiekiem rozumiejącym zarówno polityczny jak też „siłowy” charakter resortu, do którego trafił. Dziś takich osób w ministerstwie nie ma. A ponieważ zbyt wielu postaci zarówno kompetentnych jak też politycznie znaczących nie ma również w wielu innych ministerstwach (co wynika ze strategii solisty, którą Donald Tusk realizuje w wersji nieco zbyt radykalnej), spór o politykę historyczną nie jest jedynym sporem, który rząd i koalicja mogą wizerunkowo i merytorycznie przegrać.
Cezary Michalski