19 września, 2024

Niespotykany mecz Polaków- zaskakujący występ drużyny rozbił rywali z ligi narodowej

Niespotykany mecz Polaków- zaskakujący występ drużyny rozbił rywali z ligi narodowej

Gdyby trzeba było wybrać jedną scenę z Polska – (3:0) w Lidze Narodów, która stanowi najlepsze jego podsumowanie, to byłaby to ta tuż po zakończeniu ostatniej akcji w pierwszym secie. Biało-Czerwoni zapunktowali blokiem, a będący rewelacją ubiegłorocznej edycji tych rozgrywek Azjaci – próbujący ratować piłkę – leżeli bezradnie na boisku.

Tak też było w całym tym spotkaniu – nie przez przypadek tylko w jednym trzech setów gospodarze zdołali zdobyć 20 punktów. Rywale bez gwiazd. Polscy siatkarze i japońskie szaleństwo Dwie czołowe ekipy LN (obie przed tym meczem miały na koncie jedną porażkę), pełna hala – to mogło zwiastować ciekawe i stojące na wysokim poziomie widowisko siatkarskie. Sprawdziło się tylko częściowo, co dało się przewidzieć, zerkając na składy, jakie posłali do gry obaj szkoleniowcy.

Trzeba wyraźnie zaznaczyć – to nie był najmocniejszy skład Japończyków, którzy rok temu zajął trzecie miejsce w LN i wywalczyli awans na igrzyska w Paryżu. Brakowało między innymi będącego kapitanem przyjmującego Yukiego Ishikawy, który w przyszłym sezonie zagra w Sir Safety Perugii oraz podstawowego rozgrywającego Masahiro Sekity.

Stąd nie dziwią aż tak nieporozumienia po stronie Azjatów i ich słabszy poziom. Ale nie zmienia to faktu, że Polacy w tym pojedynku zaprezentowali się bardzo dobrze. Najlepiej w tym sezonie.

Mistrzowie Europy rozegrali już wcześniej w Fukuoce dwa mecze, mieli też okazję przyjrzeć się reakcjom tamtejszej publiczności między innymi podczas stojącego na bardzo wysokim poziomie pojedynku gospodarzy z Niemcami (3:2).

Niektórzy z Polaków doświadczyli tej atmosfery już wcześniej na własnej skórze, inni słuchali opowieści Bartosza Kurka, który ostatnie cztery lata bronił barw klubu Wolfdogs Nagoya. – „Kuraś” nauczył mnie jednego zwrotu, który przydał się, gdy zwróciłem się do kibiców i wzbudził małą entuzjazm wśród nich.

Widać, że Japończycy szaleją na punkcie siatkówki i bardzo miło jest widzieć tę radość, gdy podchodzimy do nich, by zrobić sobie z nimi zdjęcia czy rozdać autografy. Widać, że ta radość z obecności na meczu jest podobna jak w Polsce. W trochę inny sposób wyrażana, ale łączy oba te kraje – mówił po wtorkowym meczu z Bułgarią Aleksander Śliwka, który z kolei od przyszłego sezonu będzie grał w Suntory Sunbirds.

Jak reaguje tłum japońskich kibiców?

Przede wszystkim po każdym punkcie słuchają wielką wrzawę. Jest ona połączeniem okrzyków radości z dźwiękiem wywoływanym przez szybkie i częste uderzanie o siebie nawzajem dmuchanych złotych gadżetów do kibicowania, w które zaopatrzona jest każda osoba na trybunach.

Tak też było w piątek, zwłaszcza gdy punktowała gospodarzy, chociaż takich okazji nie było nadmiernie dużo.

Niezwykłe dwie godziny Semeniuka. „Selekcja trwa”.

Nietypowe zachowanie Grbicia W czwartek, po meczu z Turkami, serca miejscowych kibiców podbił Kamil Semeniuk, który – według informacji zamieszczonej przez Volleyball World – aż przez dwie godziny rozdawał autografy i pozował do zdjęć. Miał dostać za to owację, gdy już wreszcie schodził do szatni.

Swoim piątkowym występem przyjmujący Perugii też zasłużył na brawa. Świetnie radził sobie w każdym elemencie i znowu potwierdził, że potrafi utrzymać wysoką dyspozycję przez wiele miesięcy. W pewnym momencie w pierwszym secie, gdy szykował się do ataku, jeden z Japończyków skaczący do bloku schował ręce, ale Polak nie dał się na to nabrać.

– Trener rotuje i jak jest tylko okazja, by wejść na boisko w pełnym wymiarze, to nie ma co narzekać na dolegliwości, tylko trzeba zacisnąć zęby i dawać z siebie maksa. Bo selekcja ciągle trwa i kazde spotkanie moze być wazne – mówił po spotkaniu z Turkami „Semen”.

Po piątkowym występie (wg statystyk zamieszczonych na Volleyball World zdobył 10 pkt, tyle samo co Kurek i Kochanowski, wg danych polskiej kadry – dziewięć, o jeden mniej od Kurka i o dwa mniej od Kochanowskiego) może czuć się naprawdę pewnie pod kątem szans na bilet do.

Pod koniec drugiej partii Grbić co prawda zmienił go, ale nie dlatego, że wymagała tego sytuacja na boisku. Bo na co można narzekać przy 88 procentach pozytywnego przyjęcia, 67 skuteczności ataku i punktowym bloku? Po prostu przewaga Polaków była już tak duża, a Semeniuk znów błyszczał i szkoleniowiec mógł sprawdzić inne opcje.

Pod koniec spotkania z wyjściowego składu zostali już tylko po stronie Biało-Czerwonych rozgrywający Marcin Janusz i libero Jakub Popiwczak.

A przez cały mecz ani razu na parkiecie nie pojawił się jedynie drugi libero Rafał Szymura. Polacy okazali się bezlitośni dla rywali. Blokiem zatrzymali ich aż 14 razy.

Po raz drugi z rzędu zanotowali dwucyfrową zdobycz w tym elemencie – w meczu z Turkami wynosiła ona 11. Swoje też robili zagrywką. Tu przede wszystkim nękał Japończyków Tomasz Fornal, który kilkakrotnie był o krok od serwisu o prędkości 130 km/h.

Odrobili też lekcję z cierpliwości, bo drużyna francuskiego trenera Philippe’a Blain tradycyjnie ofiarnie uwijała się w obronie. Pod koniec meczu jeden z zawodników gospodarzy po zdobyciu punktów prezentował kolegom napięty biceps z uśmiechem, ale w całym spotkaniu Azjaci nie mieli żadnych szans z rozpędzoną polską maszyną. Ta działała tak dobrze, że Grbić ani razu nie poprosił o przerwę, co zdarza się niezwykle rzadko.

Nie tylko on zrobił tego dnia coś wyjątkowego – leworęczny Śliwka zdobył punkt po ataku prawą ręką. W sobotę, na koniec występu w Fukuoce, działanie tej maszyny przetestują w prestiżowym pojedynku Brazylijczycy.