Marine Le Pen i francuska skrajna prawica: demony przeszłości w drodze do władzy
W następstwie oszałamiającego zwycięstwa skrajnie prawicowego Zjednoczenia Narodowego w wyborach do Parlamentu Europejskiego — i w perspektywie nadchodzącego triumfu w niespodziewanych wyborach parlamentarnych — politycy i eksperci głowią się nad strategicznym sprytem Marine Le Pen, liderki ugrupowania.
Kiedy w 2011 r. odziedziczyła partię po swoim ojcu, Le Pen rozpoczęła proces „dediabolisation”, czyli „oddemonizowania”. A demonów z pewnością było mnóstwo.
Przepędziła neonazistów i antysemickich wichrzycieli, a nawet wyrzuciła własnego ojca, gdy ten upierał się, że Holokaust był zaledwie „detalem” na kartach historii świata. Zmieniła również nazwę partii z Frontu Narodowego na mniej konfrontacyjne Zjednoczenie.
Otoczenie „upokorzonego” Emmanuela Macrona jest zrozpaczone. „Ostatnia wieczerza”. Jesienią ub.r. wraz z innymi członkami partii dołączyła do marszu przeciwko antysemityzmowi, a w tym miesiącu odniosła sukces wyborczy.
Można powiedzieć, że proces „oddemonizowania” osiągnął punkt kulminacyjny. Skuteczny PR skrajnej prawicy Le Pen udało się wypędzić demony, które towarzyszyły jej ojcu, gdy 50 lat temu zakładał partię.
W związku z tym, co będzie robić Marine Le Pen jako przewodnicząca?
Jednak samo wyrażenie „oddemonizowanie” wprowadza w błąd — nie tylko w kontekście historii, ale także w odniesieniu do najbliższej przyszłości, jeśli Zjednoczenie Narodowe przejmie władzę we Francji.
Francję ogarnia polityczna gorączka. Absurdalne sceny. „Jestem zniesmaczony i zraniony”. Samo hasło było wielokrotnie powtarzane przez publicystów oraz, całkiem świadomie, przez samą Le Pen.
Jednak te demony nie oznaczały kwestii ideologicznych, z którymi partia musiała się zmierzyć i które musiała naprawić. Le Pen chodziło o to, że jej partia została niesprawiedliwie „zdemonizowana” przez media.
W rezultacie właściwym działaniem nie była rewolucyjna zmiana światopoglądu, ale raczej wysiłek PR-owy, mający na celu przypodobanie się opinii publicznej.
- Jednak samo wyrażenie „oddemonizowanie” wprowadza w błąd — nie tylko w kontekście historii, ale także w odniesieniu do najbliższej przyszłości, jeśli Zjednoczenie Narodowe przejmie władzę we Francji.
- Francję ogarnia polityczna gorączka. Absurdalne sceny. „Jestem znieczulony i zraniony” Samo hasło było wielokrotnie powtarzane przez publicystów oraz, całkiem świadomie, przez samą Le Pen.
- Jednak te demony nie oznaczały kwestii ideologicznych, z którymi partia musiała się zmierzyć i które musiała naprawić. Le Pen chodziło o to, że jej partia została niesprawiedliwie „zdemonizowana” przez media.
Jaka będzie polityka Le Pen?
O wiele ważniejsze od egzorcyzmowania demonów przeszłości będzie zresztą to, jak rząd Le Pen lub jej zastępca, Jordana Bardelli, będzie sprawował władzę. Diabeł tkwi w szczegółach…
Plaga nowego autorytaryzmu. Tak polityczni „strongmani” przejęli Europę i Stany Zjednoczone. Ryzykowne zagranie Macrona.
Pamiętajmy, że jeśli Zjednoczenie Narodowe zdobędzie względną lub bezwzględną większość w drugiej turze wyborów na początku lipca, Emmanuel Macron, czyli człowiek odpowiedzialny za to bezprecedensowe wydarzenie, poprosi partię o utworzenie rządu.
Dotychczasowe przypadki kohabitacji
Wcześniejsze przypadki kohabitacji zawsze dotyczyły partii głównego nurtu na prawicy i lewicy. Socjalistyczny prezydent Francois Mitterrand dwukrotnie dzielił władzę z konserwatywnymi premierami — najpierw z Edouardem Balladurem w latach 1986-1988, a następnie z Jacquesem Chirakiem w latach 1993-1995.
Następnie, gdy ten ostatni został wybrany na prezydenta, sam znalazł się w kohabitacji z rządem kierowanym przez socjalistę Lionela Jospina po nierozważnej decyzji o rozwiązaniu parlamentu.
Biorąc pod uwagę różnice w polityce i osobowościach, te kohabitacje nigdy nie były pozbawione tarć. Zarówno Mitterrand, jak i Chirac wykorzystywali uprawnienia i prestiż prezydentury do wyrażania sprzeciwu wobec decyzji podejmowanych przez premierów.
Jaka może być rola Le Pen we Francji?
Jednak — choć targowali się i przepychali łokciami — stabilnie kierowali państwem. Jak zauważył politolog Alain Garrigou, „wielki strach przed paraliżem nigdy się nie zmaterializował”.
Tak było dawniej. Teraz jest inaczej — następna kohabitacja może być z partią inna niż wszystkie. Lewicowa polityczka Clementine Autain zgrabnie ujęła to w niedawnym wywiadzie telewizyjnym: „Nasz kraj może znaleźć się w sytuacji, jakiej nie znał od 1940 r.: pod rządami skrajnej prawicy.”
Zawoalowane porównanie do Vichy — państwa, które aktywnie współpracowało z III Rzeszą, uchwalającego antysemickie prawa, polującego na Żydów i ruch oporu — to przesada. Ale wcale nie tak znowu wielka przesada.
Pomimo oddemonizowania obecną partię Marine Le Pen nadal wiele łączy z Frontem Narodowym z czasów jej ojca. To ideologiczne dziedzictwo przejawia się na kilka sposobów.
- Zjednoczenie Narodowe obiecuje np. rządy poprzez referendum, czyli ulubione narzędzie bonapartystycznych i populistycznych liderów, w tym samego Charlesa de Gaulle’a.
- Tego typu władze przedstawiają referenda jako demokratyczną korektę, która unieważnia rządy źle postrzeganych elit, zwracając się bezpośrednio do ludzi.
Jednak samo wyrażenie „oddemonizowanie” wprowadza w błąd — nie tylko w kontekście historii, ale także w odniesieniu do najbliższej przyszłości, jeśli Zjednoczenie Narodowe przejmie władzę we Francji.
Francję ogarnia polityczna gorączka. Absurdalne sceny. „Jestem zniechęcony i zraniony”. Samo hasło było wielokrotnie powtarzane przez publicystów oraz, całkiem świadomie, przez samą Le Pen.