Jakie konsekwencje niesie za sobą kryzys prezydenta Macrona?
W 2017 roku zwycięstwo młodego Emmanuela Macrona we Francji było „politycznym cudem”. W USA już rządził Donald Trump. W Europie wciąż trawiono „Brexit”. W Polsce PiS sprawdzał, jak daleko może się posunąć w rządach twardej ręki. Tymczasem nad Sekwaną wyborcy poparli nie tylko zwolennika Unii Europejskiej i liberalnej demokracji, ale także postawienia kraju na nowych podstawach. Na naszych oczach ten pomysł dożywa swoich dni. W 2017 roku Macron postanowił stworzyć silny obóz centrowy. Idea była prosta: stare partie są martwe. Trzeba je pochować na politycznym cmentarzu. Na ich miejscu powinna się pojawić silna partia centrowa, która będzie blokować ekstremistów. Plan się sprawdził. Rzeczywiście socjaldemokraci i centroprawica zostali wówczas rozbici. Do nowej partii Macrona pchali się entuzjaści, aktywiści oraz politycy dawnych partii. W wyborach parlamentarnych zdobył absolutną większość. Polityk mógł poprowadzić kraj w kierunku, który wyznaczył. To było niebywałe zwycięstwo w historii V Republiki Francuskiej.
Jednym z głównych haseł roku 2017 było pokonanie skrajnej prawicy. Już wtedy Marine Le Pen była tak silna, że wszedł do II tury wyborów prezydenckich. Młody Macron w telewizyjnej debacie wykazał jej zdumiewający brak kompetencji do rządzenia. Myliła się w sprawach zupełnie podstawowych. Częścią DNA skrajnej prawicy okazała się skrajna niekompetencja. Okazało się, że Macronowi zabrakło doświadczenia do przeprowadzenia najważniejszych projektów od razu. On sam uczył się rzemiosła w polityce krajowej i zagranicznej. Czas płynął szybko. W 2022 roku znowu zmierzył się z Le Pen. Wygrał reelekcję brawurowo, choć już z mniejszą przewagą głosów.
Straszenie wilkiem
Od 2002 roku przeciwnicy skrajnej prawicy wzywają do budowania tamy republikańskiej. Wtedy Jean-Marie Le Pen dostał się do II tury wyborów prezydenckich. Na Jacquesa Chiraca zagłosowali nawet jego lewicowi przeciwnicy. To ponad 22 lata temu. Przez ten czas ciągle straszono skrajną prawicą. Macron przejął ten sposób walki o głosy. W ostatnich eurowyborach znowu najbardziej wybrzmiewało straszenie. Obecnie, gdy odbywają się wybory parlamentarne, jest dokładnie tak samo. I tylko partii Le Pen rośnie. W I turze wyborów zdobyła ona 9,4 milionów głosów. Marine Le Pen już zdobyła mandat. Nie działa zawstydzenie. Nikt się nie krępuje mówić pod nazwiskiem, że oddaje głos na skrajną prawicę. Nie działa ostrzeganie przed faszyzmem. Przecież robiono to tyle razy. Część wyborców ma wrażenie, że są oszukiwani – ciągle straszy się ich przed wyborami, zamiast potraktowania ich poważnie. A przecież problemów nie brakuje.
- Ostatnia reforma emerytalna nie miała poparcia większości w parlamencie, a jednak została przyjęta.
- Fakt, że umożliwia to konstytucja, ale tłumy protestowały na ulicach.
Rozgoryczenie pozostało. Suweren chce mieć prawo wyboru. Makronizm był obietnicą partycypacji, włączania obywateli do rządów w dobie cyfrowej. Ostatecznie okazało się, że pewny siebie człowiek zdobył władzę i nie miał już ochoty się nią dzielić. Dynamika władzy okazała się przewidywalna. W sprawie rozwiązania parlamentu nawet nie naradził się z członkami rządu. Kolejna obietnica zreformowania demokracji nie została dotrzymana.
Program, a nie osoba!
Ostatnia kalkulacja Macrona polega na tym, aby zużycić skrajną prawicę. Niech zdobędą władzę, lud zobaczy, że nie potrafią rządzić. To założenie kosmicznie niemądre. Niczego się politycy z Zachodu nie uczą na błędach demokratów z Polski czy Węgier, trudno. Tym razem jednak nawet „lekcji z Donalda Trumpa” nie odrobiono. Politycy pokroju Le Pen władzy łatwo nie oddają. Mało tego, jeśli przypadkiem utracą rządy, szybko wracają. Wiatr wieje w ich żagle. My wiemy, że demokratom nie wystarczy atakowanie personalne przeciwnika. Trzeba rozmawiać z wyborcami O PROGRAMIE, pozostawać w dialogu, nie upajać się władzą, która dana jest tylko na pewien czas. Macron rozpisał wybory tak błyskawicznie, że nawet nie było czasu na upowszechnienie wiedzy o tym, co kto proponuje. Pycha kroczy przed upadkiem.
Krach Macrona oznacza również, że francuska pomoc dla Ukrainy, pomysły budowania europejskiej obronności czy trzymanie Putina na dystans – staje pod znakiem zapytania. Cała dyplomatyczna robota ostatnich lat może trafić do kosza. Tak w demokracji kończy się kieszonkowy makiawelizm. Wedle rozsądnych przewidywań, Francja pogrzebie się w awanturach o interpretację konstytucji i parlamentarnej anarchii. Makronizm lat 2017-2024 kończy się wyłącznie wzmocnieniem skrajnych partii. Oto ważna lekcja.