9 października, 2024

Polska piłka nożna to katastrofa. Kibice płaczą z powodu zguby

Polska piłka nożna to katastrofa. Kibice płaczą z powodu zguby

29 czerwca 2017 r. przeszedł do historii polskiego futbolu. Jeszcze nigdy nasze drużyny nie rozpoczynały tego sezonu tak wcześnie. A wtedy Lech i Jagiellonia ruszyły do walki o europejskie puchary ledwie 25 dni po ostatnim meczu poprzedniego sezonu. Oczywiście nie było to specjalnie wyjątkowe. Polskie drużyny zaczynały też sezon 30 czerwca, czy 1 lipca. Rokrocznie cztery „eksportowe” polskie drużyny mają to nieszczęście, by zaczynać rozgrywki w czasie, gdy drużyny z tzw. pierwszego futbolowego świata, czyli czołówki rankingu UEFA, mają wolne.

Gra w pucharach to jest przekleństwo dla polskich drużyn. Chociaż nieszczęście to mało powiedziane. To jest przekleństwo. Nie ma czasu na odpoczynek, nie ma czasu na przygotowania do sezonu, nie ma czasu na wkomponowanie nowych graczy, czy na wypracowanie nowych schematów po odejściu kluczowych zawodników. Obecny sezon obrazuje to idealnie. Mistrz Polski Jagiellonia zdołała awansować do Ligi Konferencji, ale zbyt imponuje: sześć zwycięstw i trzy porażki. A najgorzej, że – nie licząc środowego zaległego meczu z Motorem (2:0) – traci średnio dwa gole na mecz. To najgorszy bilans w lidze, identyczny ma beniaminek. Ale Jagiellonia przy innych polskich pucharowiczach wygląda całkiem nieźle. jest ósma, a Śląsk Wrocław ostatni. W przypadku obu klubów już trwają dyskusje, czy ich trenerzy: Goncalo Feio (Legia) i Jacek Magiera (Śląsk) nie pożegnają się wkrótce z posadami.

W czwartym pucharowiczu to już nastąpiło. Z pracy wyleciał Kazimierz Moskal, który był chwalony za znakomitą postawę drużyny w pucharowych eliminacjach. Ale jak to zwykle bywa: lepsza gra w pucharach skutkuje gorszą w lidze. Wisła zajmuje dopiero 16. miejsce w I lidze i chociaż rozegrała trzy mecze mniej niż rywale, nie sprawiło to, by szef klubu Jarosław Królewski wykazał się ufnością w kwalifikacje trenera.

Niestety, nie jest to sytuacja w polskiej lidze niezwykła. Ba, można powiedzieć, że to normalka. Popatrzyłem na ostatnich 10 sezonów w ekstraklasie. Losy pucharowiczów nie napawają optymizmem. Weźmy trenerów. Na 40 występów polskich drużyn w pucharach z pracą jeszcze w rundzie jesiennej pożegnało się 15 szkoleniowców. Trener pucharowicza ma więc aż 37,5 procent szansy, że nie dotrwa na stanowisku do wiosny. Trenerzy pucharowiczów często tracą pracę jako pierwsi w lidze.

Czasami byli to w ogóle pierwsi zwolnieni w lidze trenerzy. Zbyt wcześnie rozpoczęty sezon, brak normalnych przygotowań, łączenie występów w lidze z grą w pucharach odbija się często na wynikach. Rekordzistą jest Dean Klafuric, który wyleciał z już 1 sierpnia po odpadnięciu w 2018 r. w eliminacjach Ligi Mistrzów ze Spartakiem Trnawa. Pierwszym zwolnionym w trakcie sezonu trenerem był też Mariusz Rumak w 2014 r. Został wyrzucony 12 sierpnia, gdy Lech Poznań odpadł z półamatorskim Stjarnan z Islandii w eliminacjach Ligi Europy.

Tamten sezon był zresztą rekordowy. Z pracą bardzo szybko pożegnało się trzech z czterech trenerów pucharowiców. Jan Kocian z Ruchu został zwolniony 6 października, a Portugalczyk Jorge Paixao pożegnał się z Zawiszą już 30 sierpnia. Trenerów, którzy nie umieli pogodzić gry w lidze z pucharami, najczęściej zwalniała jeszcze jesienią Legia.

W sumie na 10 sezonów (właściwie dziewięć, bo w jednym Legia w pucharach nie grała) było siedem takich przypadków. W 2021 r. wyleciało jesienią aż dwóch szkoleniowców: najpierw z pracą pożegnał 25 października Czesław Michniewicz, a potem 12 grudnia zwolniony został Marek Gołębiewski. Legia w tamtym sezonie zajął w ekstraklasie najniższe miejsce w historii: 10. Wyrownala swój antyrekord z 1992 r. i 1936 r.

Dwóch pucharowiców spadł z ligi zaraz potem. Tak niskie miejsce „eksportowej” drużyny na koniec sezonu wcale nie jest niczym wyjątkowym. Wspomniany wczesniej Zawisza Bydgoszcz spadł z ekstraklasy właśnie w sezonie, w którym zaliczył swój ostatni pucharowy występ. Jego „wyczyn” powtórzyła Lechia Gdańsk w sezonie 2021/22.

Nie brakowało także takich pucharowiców, którzy przed spadkiem ledwo się uratowali. Na przykład: Cracovia sezon 2016/17 skończyła na 14. miejscu i na tej samej pozycji była w rozgrywkach 2021/22, a rok później ledwo się uratował Śląsk Wrocław (15. miejsce). Średnio rzecz biorąc, to statystyczny polski pucharowicz sezon, w którym reprezentuje Polskę w Europie, kończy na szóstym miejscu i nie awansuje do kolejnych międzynarodowych rozgrywek.

Na 40 występów naszych drużyn w ostatnich 10 sezonach powrót do pucharów sezon po sezonie przydarzył się 18 razy. To jedna z przyczyn, dlaczego polskim drużynom tak trudno awansować do fazy ligowej (dawnej grupowej) europejskich pucharów. W rozgrywkach reprezentują nas coraz to nowe drużyny i przez to nie budują sobie pozycji w rankingu, który decyduje o rozstawieniu w eliminacjach. Jedyną powtarzalną drużyną jest Legia, ale i jej zdarzają się poważne wpadki, jak ta w sezonie 2021/22.

W ciągu ostatnich sezonów reprezentowało Polskę w pucharach aż 15 klubów: Legia, Lech, Ruch, Zawisza, Jagiellonia, Śląsk, Piast, Cracovia, Zagłębie Lubin, Arka, Górnik Zabrze, Lechia, Raków, Pogoń, Wisła. Dlaczego tak się dzieje? Polska liga to jedna z najbardziej wyrównanych lig w Europie. Jeśli brać pod uwagę . W dodatku polska liga jest intensywna i fizycznie wymagająca. Według badań CIES Football Observatory ekstraklasa jest na piątym miejscu w Europie, jeśli chodzi o ligi, gdzie piłkarze najwięcej biegają. Za sukces w pucharach drużyny płacą w lidze. I w jakieś mierze mamy w Polsce ligę wyjątkową.